fot. Daniel Siwak
komunikacja miejska tabor ulice

Pijany motorniczy w tramwaju linii 16. Zawiódł człowiek czy dziurawe procedury?

Przyznam szczerze, że dzisiaj czuje się dość dziwnie. Popołudnie spędziłem na przygotowywaniach do pisania tekstu, którego motorem napędowym były ostatnie dni. Szczególnie mam tu na myśli tragedię, do której doszło w Kamieniu Pomorskim.

Ciepło, słonecznie, ładna pogoda, wróciłem do domu przed 14.00, ale nie wchodziłem od razu do internetu. Jednak chwilę po tym, jak przyszedłem dostałem SMS: “Tramwaj uderzył w opla na skrzyżowaniu Piotrkowskiej i Radwańskiej. Dwie osoby nie żyją”.

W pierwszej chwili zacząłem przeglądać łódzkie portale. Pierwsze informacje i zdjęcia pojawiły się między innymi na Expresie Ilustrowanym. Widok dwóch ciał przykrytych czarnymi workami, które leżały na środku torowiska bardzo przejmujący. Z resztą ten kadr przewijał się praktycznie wszędzie.

fot. Marcin Jurkiewicz

Chwilę później zastanawiałem się nad innymi podobnymi zdarzeniami. Pojawił się między innymi wypadek tramwaju linii 8 na skrzyżowaniu Kościuszki i Mickiewicza z 2010 roku. Chwilę później też przypomniałem sobie zderzenie tramwaju linii 12 z autobusem linii 74. Miało to miejsce w 2012 roku na skrzyżowaniu ulic Gdańskiej i Skłodowskiej Curie.

Skład 2918+2919 kursujący dzisiaj na linii 16 jedzie ulicą Piotrkowską – od placu Niepodległości w stronę Zgierza. Tak, jak każdego dnia zatrzymuje się na przystanku przy ulicy Tymienieckiego, ale od tego momentu wszystko się zmienia. Nie tylko dla pasażerów, ale również dla motorniczego. Rusza ze skrzyżowania i według rozkładu powinien zatrzymać się na następnym, przy ulicach Radwańskiej i Brzeźnej. Jednak pojazd ignoruje obowiązkowy przystanek oraz czerwone światło, jakie było zapalone na skrzyżowaniu.

Czterdziestotonowy kolos zatrzymuje się dopiero po ponad 100 metrach. Wcześniej uderza w trzy starsze kobiety przechodzące przez przejście dla pieszych. Dwie z nich giną na miejscu, trzecia walczy o życie w szpitalu. W tym samym czasie z ulicy Radwańskiej osobowy Opel Vectra skręcał w ulicę Piotrkowską. Został staranowany przez pojazd szynowy i zatrzymał się tuż przed słupem podtrzymującym trakcję tramwajową, tuż obok Opla Astry.

Dla 34-letniego motorniczego MPK Łódź z dwuletnim stażem pracy, to była siódma godzina jazdy. Kurs na brygadzie 1 linii 16 rozpoczął od wyjazdu z ZET nr 2, czyli zajezdni tramwajowej na Chocianowicach o 6.20. Natomiast przed godziną 14.00 miał oddać na mieście zmianę swojemu zmiennikowi. Pierwsze badanie alkomatem, które przeprowadziła policja wykazało, że miał on w organizmie ok. 1,3 promila alkoholu. Po tym tragicznym zdarzeniu został dyscyplinarnie zwolniony z pracy w MPK. Za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym grozi mu do 12 lat więzienia.

fot. Marcin Jurkiewicz

Oczywiście dokładnym wyjaśnieniem okoliczności tego tragicznego wypadku, zajmie się prokurator. Jednak co do jednego w tym konkretnym przypadku można być pewnym. Za sterami tego składu siedział motorniczy, którego tam w ogóle nie powinno być. Dlaczego? Bo był najzwyczajniej pijany, więc nie powinien tego dnia prowadzić żadnego pojazdu mechanicznego, tylko siedzieć w domu. W tym momencie dochodzimy także do kwestii procedur.

Opisując to w telegraficznym skrócie wygląda to tak, że każdy motorniczy musi pojawić się na zajezdni kilkadziesiąt minut wcześniej. Ten czas pozwala, aby zapoznał się z aktualnymi komunikatami dotyczącymi trasy, pobrał dokumenty pojazdu oraz założył/ustawił tablice boczne, przednie i tylne. Powinien też sprawdzić w podstawowym zakresie pojazd. Te kilkanaście minut, to także czas na ewentualną kontrolę trzeźwości przez dyspozytora zajezdni. Jednak do tej pory takie kontrole były prowadzone wyrywkowo. Jedynie w przypadku podejrzenia stanu nietrzeźwości lub sygnału od pasażerów.

Z nieoficjalnych informacji, ów motorniczy rano wyjechał z ET-2 trzeźwy. Choć to też wyjaśniają śledczy. W takim razie jakim cudem wydmuchał w ostatniej godzinie swojej jazdy 1,2 promila? Jedyne co nasuwa się na myśl, to to, że musiał pić w trakcie pracy. A jeśli rzeczywiście tak było, to jak mu się udało to ukryć? Przecież przez swoją zmianę musiał choć raz wejść do ekspedycji na krańcówce Kurczaki. Czy jej pracownik mógł coś poczuć i zareagować? A może pasażerowie coś mogli dostrzec?

fot. Daniel Siwak

Pomijając już czy przyszedł pijany czy pił w pracy, kompletnie nie mieści mi się w głowie, że ktoś, kto na służbie wozi tylu pasażerów, może w ogóle sięgnąć po alkohol! Celowo napisałem o służbie, bo pomimo społecznej degradacji zawodu motorniczego, to jednak ci ludzie dbają, abyśmy mogli poruszać się po mieście sprawnie i w miarę bezpiecznie. Znam kilku prowadzących pojazdy MPK, wszyscy stanowczo potępili tę sytuację.

W związku z tragicznym wypadkiem głos zabrała prezydent Łodzi Hanna Zdanowska. Zobowiązała miejskiego przewoźnika do przeprowadzenia natychmiastowej kontroli trzeźwości wszystkich kierowców oraz motorniczych. Jednak dla mnie to kompletna fikcja i zwykłe działanie pijarowe. Ile dzisiaj mogło zostać skontrolowanych prowadzących? Pięćdziesięciu, sześćdziesięciu?

A jeśli chodzi o codzienne obowiązkowe kontrole, to MPK Łódź moim zdaniem musiałoby zatrudnić dodatkowych pracowników Nadzoru Ruchu, którzy pojawialiby się także na krańcówkach. Sama kontrola na zajezdniach przecież nie obejmie wszystkich. Być może się mylę, ale nie pamiętam, aby w przeciągu ostatnich lat miał miejsce podobny wypadek w Łodzi. Chodzi mi o przyczynę. Jednak teraz przez pryzmat tego jednego motorniczego, pozostali nie będą mieli teraz łatwego życia. Będą krzywe spojrzenia, nieufność oraz wzmożona czujność pasażerów.

Dodaj komentarz

Kliknij tutaj, aby dodać komentarz

ARCHIWUM

STREFA SPOŁECZNOŚCIOWA

DOCENIASZ MOJĄ PASJĘ?

Postaw mi kawę na buycoffee.to

INFORMATOR KOMUNIKACYJNY