fot. Nextbike Polska
infrastruktura inwestycje rowery

Łódzki Rower Publiczny. Był na ostatniej prostej, sto dni przed startem jest nadal na ostrym zakręcie

Właśnie patrzę sobie na ZbiorKomowy licznik inwestycji. Uruchomienie systemu Łódzkiego Roweru Publicznego ma nastąpić za 100 dni. To jest ten czas, który Zarząd Dróg i Transportu w Łodzi założył dla firmy, która zrealizuje inwestycję. De facto nic nie powinno się już komplikować, bo mieliśmy wybranego wykonawcę i jednocześnie operatora systemu.

ŁRP był na ostatniej prostej, a teraz znów jest na ostrym zakręcie. Kilka dni po finalnym rozstrzygnięciu przetargu, firma BikeU złożyła odwołanie do Krajowej Izby Odwoławczej, do czego miała pełne prawo. Rozpoczęła się procedura, mijały kolejne dni, niepewność cały czas rosła. Wreszcie pojawiło się rozstrzygnięcie i… niepewność jest nadal.

Chyba nie ma co ukrywać, że nasze miasto musi bardzo długo czekać na system wypożyczalni rowerów publicznych. Pierwsze działania zmierzające do uruchomienia miejskich wypożyczalni nie przyniosły zamierzonego skutku. Po kolejnych latach ciszy w temacie wszystko zmieniło się za sprawą Budżetu Obywatelskiego.

fot. Daniel Siwak

Kiedy na początku listopada urzędnicy ogłaszali, kto wygrał przetarg na operatora Łódzkiego Roweru Publicznego. Wydawało się, że już nic nie powinno stanąć na przeszkodzie. Szczególnie, że był to już drugi przetarg w “nowożytnej” historii systemu wypożyczalni rowerów miejskiej w naszym mieście. Pierwszy przetarg spalił na panewce. Kiedy go rozstrzygnięto okazało się, że uczestniczące w nim firmy Nexbike i BikeU, chciały więcej pieniędzy niż do zaoferowania miało miasto. Jedna chciała blisko 20 mln a druga blisko 26 mln złotych. Zarząd Dróg i Transportu unieważnił pierwszy przetarg, bo nie można było liczyć na dodatkowe złotówki z budżetu. We wspomnianym, drugim wystartowały dwie filmy i ponownie były to te same firmy, które nie zmieściły się w poprzedniej kwocie. Tym razem Nextbike Polska zaproponował za cztery lata zarządzania systemem 8,8 mln zł, a BikeU zaproponował 12,6 mln zł.

Miasto chciało na ten cel wygospodarować 13,6 mln złotych, czyli mieliśmy potencjalne oszczędności od 1 do 4,8 mln złotych. Wydawałoby się, że usankcjonowanie współpracy będzie już tylko czystą formalnością. Podpisanie umowy pomiędzy miastem a przyszłym operatorem miało nastąpić tuż po listopadowym długim weekendzie. Na urzędowych korytarzach, po miesiącach pracy, zapanowało już lekkie rozprężenie. Była nawet wyznaczona konkretna data, czyli środa, 12 listopada ubiegłego roku. Jednak żadna taka uroczystość się nie odbyła, bo przed tym terminem konkurent zwycięzcy wniósł odwołanie od przetargu do Krajowej Izby Odwoławczej. Ta z kolei po kilkudziesięciu dniach zawyrokowała o “rażąco niskiej cenie”, którą zaproponowała firma Nextbike. W związku z tym nakazano odrzucić ofertę tej firmy i wybrać kolejną, w naszym przypadku ofertę BikeU.

Pomimo konkretnego wyroku Zarząd Dróg i Transportu czekał z podjęciem decyzji do czasu nadejścia pisemnego wyroku. Ten dotarł do komunikacyjnych urzędników tuż przed świętami Bożego Narodzenia. W tej sytuacji prawo złożenia odwołania do sądu w celu zaskarżenia wyroku Krajowej Izby Odwoławczej miał jeszcze ZDiT. Kiedy okazało się, że Nextbike Polska, który tak zaciekle walczył o łódzki kontrakt, nie złożył odwołania od niekorzystnego wyroku. Niemal pewne było to, że droższy BikeU poprowadzi Łódzki Rower Publiczny. Po drodze okazało, że Nextbike Polska jednak skargę wniósł, co oznacza jedno – zapoznanie się z nią formalnie. A jak tak, to w grę wchodzą wszelkie procedury administracyjne, które mogą ciągnąć się w sumie miesiącami. Od razu też zmieniono nieco podejście. – Wstrzymujemy się, by przeanalizować skargę złożoną – deklarował w Gazecie Wybiorczej Wojciech Kubik, rzecznik prasowy ZDiT.

fot. Daniel Siwak

Po tej niespodziewanej kumulacji nagłych problemów warto wiedzieć, jak aktualnie wygląda sytuacja formalna. – Czekamy teraz na rozstrzygnięcie tej sprawy i termin rozprawy w Krajowej Izbie Odwoławczej. Od tego zależy dalszy przebieg tego przetargu – informował Grzegorz Nita, dyrektor Zarządu Dróg i Transportu na jednym ze styczniowych posiedzeń Komisji ds. Transportu Rady Miejskiej w Łodzi. Nie wiem niestety, czy rozprawa już miała miejsce, ale bez względu na to myślę, że ta część procedury może potrwać nawet miesiąc. Kolejny miesiąc, który w ogóle nie sprzyja projektowi Łódzkiego Roweru Publicznego. Powoli chyba należy się przyzwyczajać, że system ruszy raczej później niż prędzej.

W kontekście całej sytuacji zastanawiam się nad jednym. Można byłoby to objąć jednym stwierdzeniem pod tytułem – funkcjonalność systemu kontra prawo zamówień publicznych. W postępowaniu, które prowadziła Krajowa Izba Odwoławcza wydaje się, że wszystko rozchodziło się o złotówki. Firma BikeU stwierdziła, że za zaproponowaną przez jej konkurenta kwotę nie da się wybudować systemu złożonego ze 100 stacji i 1000 rowerów. To jakby logiczny argument, bo Nextbike zaproponował wykonanie systemu taniej. Ale gdyby odsunięto konkurenta od postępowania to wygrałaby właśnie BikeU. Wówczas mniej ważny byłby fakt, że poprzednia oferta była naprawdę najtańsza, a faktycznie wybrana zdecydowanie droższa i nie pozwalająca nic oszczędzić.

Motyw przewodni prawa zamówień publicznych można tłumaczyć tak. Wybiera się najtańszą = najkorzystniejszą dla samorządowego podmiotu ofertę. Jednak jej kwota musi gwarantować prawidłową realizację danego zadania. No właśnie, tańsza oferta w przypadku naszego przetargu oznacza oszczędności w stosunku do planowanej przez Zarząd Dróg i Transportu kwoty 13,5 miliona złotych. Zaoszczędzona kwota 4,6 mln mogłaby zostać przeznaczona na kolejne rowery i stacje, wyrzucony z przetargu system informacji pasażerskiej w terminalach ŁRP czy kampanię informacyjną co do wprowadzenia systemu wypożyczalni. Z uwagi na aspekt finansowy nie brano w ogóle pod uwagę kwestii funkcjonalnych.

fot. Daniel Siwak

Na koniec chciałbym jeszcze przypomnieć kilka podstawowych faktów związanych z Łódzkim Rowerem Publicznym. System zapewne nie powstałby, gdyby nie Budżet Obywatelski w Łodzi. Ponad 8,8 tys. łodzian postawiło na taki ogólnomiejski projekt na 2014 rok. Pomimo nadal niedoskonałej pod względem ilościowym infrastruktury, nie było za bardzo wyjścia, projekt trzeba było zrealizować. Pierwsze dwadzieścia minut jazdy będzie bezpłatne, jazda od 21 minuty do 60 minuty będzie kosztować użytkownika symboliczną złotówkę. Druga godzina została ustalona na 3 zł, a trzecia i każda następna rozpoczęta wyniesie już 5 zł. Cztery razy więcej, czyli 20 zł będziemy musieli wpłacić jednorazowo w ramach tzw. opłaty inicjacyjnej.

Na wiosnę – jeśli wystartuje planowo – Łódzki Rower Publiczny nie obejmie takich rejonów jak Radogoszcz, Teofilów, Retkinia, Widzew czy część Chojen. Ostatecznie zdecydowano się dogęścić stacje w kwartale ulic: Pojezierskiej, alei Włókniarzy, alei Bandurskiego, alei Jana Pawła II, Parkowej, Radwańskiej, alei Politechniki, Felsztyńskiego, alei Jana Pawła II, Pabianickiej, Paderewskiego, Broniewskiego, Rzgowskiej, Śląskiej, Kilińskiego, Broniewskiego, alei Śmigłego Rydza, Kopcińskiego, alei Palki, Strykowskiej, Inflanckiej i Julianowskiej. Pojawiają się tutaj stacje priorytetowe m.in. na dworcu PKS Północnym, dworcu PKP i PKS Łódź Kaliska, placu Dąbrowskiego, placu Wolności, w rejonie przystanku-witrażu na alei Mickiewicza, parku im. Moniuszki czy przy skrzyżowaniu “marszałków”.

Pierwszymi rowerami w łódzkim systemie powinniśmy pojechać już 1 maja. Piszę w trybie przypuszczającym nie bez powodu. Tak naprawdę, gdyby zwycięzcą bez żadnych odwołań zostałaby firma Nextbike Polska, to już od ponad dwóch miesięcy toczyłyby się przygotowania do wdrożenia Łódzkiego Roweru Publicznego. Być może w międzyczasie rozpocząłby się nawet konkurs na jego oficjalną nazwę. O tym wspominał radny Bartosz Domaszewicz, który zasiada w tak zwanym Komitecie Sterującym, czuwającym nad realizacją zadania. Jednak nic z tego. Kolejne procedury odwoławcze w toku, a my musimy uzbroić się w cierpliwość i mieć nadzieję, że wybrany operator nie będzie chciał dodatkowego miesiąca, dwóch lub więcej. A co jeśli tak się stanie? Wówczas Łódzki Rower Publiczny wyjedzie na ulice miasta nawet dopiero jesienią.

komentarzy

Kliknij tutaj, aby dodać komentarz

  • Szanowny Anonimowy. Przyznam szczerze, że Pański wywód na temat 'pozornych' oszczędności i tego, że biednego nie stać na oszczędzanie, akurat w przypadku przetargu na ŁRP niezbyt trzyma się kupy. Punktem wyjścia jest bowiem to, że mimo fundamentalnej różnicy w zakresie zamówień w I i w II przetargu na rower publiczny w Łodzi – różnica w funkcjonalności systemu, terminie realizacji, długości kontraktu itp. – ZDiT ustalił dokładnie taką samą wartość szacunkową zamówienia – ok. 13 617 000 zł. Już samo to dyskwalifikuje ten parametr jako rzetelnie policzony. Trudno więc w praktyce, w odniesieniu do tej kwoty robić wywody, czy coś jest realne, czy nie. Obydwie firmy w I przetargu złożyły oferty ponad 2-krotnie wyższe niż w II postępowaniu, a ZDiT radośnie uważał, że wartość kontraktu jest taka sama. Tak więc odnosząc się do tej szacowanej kwoty, nie sposób ustalić rzeczywiście, czy coś da się realizować, czy nie. Obydwie firmy znały też tę szacowaną kwotę przed przetargiem – była to pozycja zapisana w budżecie – więc w pełni miały świadomość jaki jest próg miasta. Porównując obydwie oferty, warto za to mieć na względzie, że firma Nextbike realizuje i zarządza bodaj kilkunastoma systemami rowerów publicznych w całej Polsce, natomiast BikeU jest nowym tworem, który dopiero na rynku raczkuje. Może po prostu nie zna jeszcze wszystkich cen, kosztów funkcjonowania, wyzwań, problemów, ale i możliwych oszczędności. Dlatego też BikeU dało ofertę wyższą, wliczając większy margines swojej niewiedzy, a więc dodatkowego ryzyka. W Nextbike od 3 lat organizuje rower publiczny w Warszawie i robi to podobno za mniejsze pieniądze niż zaoferował w Łodzi. Dlatego też uważam jak na wstępie: Pański wywód "niezbyt trzyma się kupy"

  • PZP jest niestety ułomne i wydaje się być mało funkcjonalne w obecnych czasach. Wymaga na pewno zmian. Co do tego konkretnego przypadku – nie broniąc firmy Nextbike, to nie spodziewałbym się porywania na ten przetarg tylko dla zysku. Wiadome jest, że operator takiego systemu czerpie zysk z reklam, a firma zapewne nie zgłaszała się żeby potem dostać kary czy doprowadzać do zerwania umowy.

  • Szanowny autorze artykułu. Przyznam szczerze, że Pański wywód na temat logiki funkcjonowania zamówień publicznych niezbyt trzyma się kupy. Zgadza się jedno – należy za możliwie najniższą cenę kupić coś, co spełnia wymagania (to w zasadzie jest sedno sprawy). W tym konkretnym przypadku należy sobie zadać pytanie i spróbować na nie rzetelnie odpowiedzieć, czy cena stanowiąca jakieś 60% budżetu pozwoli na zrealizowanie przedmiotu zamówienia tak, żeby później wszystko działało jak należy. Urzędnicze podejście nakazuje wybór tańszej oferty – zawsze na wykonawcę można nałożyć kary umowne (to taki magiczny, ulubiony przez urzędników zwrot). Tyle, że nałożenie kar nie sprawi, że przedmiot zamówienia nagle w cudowny sposób "ozdrowieje". Z reguły wygląda to bardziej jak nieudolna reanimacja trupa. Tak więc wspomniane oszczędności w kwocie 4,8 mln zł, są oszczędnościami bardzo pozornymi. Jest takie przysłowie, że biednego nie stać na oszczędzanie. Trafia ono w sedno funkcjonowania naszego rodzimego systemu zamówień publicznych. Efekty wyborów najtańszych ofert widać codziennie i w skali całego kraju.

ARCHIWUM

TRANSPORTOWY FLESZ MIESIĄCA

STREFA SPOŁECZNOŚCIOWA

INFORMATOR KOMUNIKACYJNY