Dzisiejszy tekst jest niejako kontynuacją tematyki związanej z zarządzaniem i funkcjonowaniem transportu publicznego w Łodzi. A to dopiero początek. Przed nowym rokiem pojawił się na “ZbiorKomie” obszerny materiał pt. “Twój autobus lub tramwaj nie przyjechał na przystanek? Wiedz, że coś musiało stać się na mieście”.
Z pomocą MPK Łódź postanowiłem wytłumaczyć powody, dla których pasażerowie czekają na spóźniony pojazd lub ten pojazd w ogóle na przystanek nie przyjeżdża. Jednak w opozycji do jakichkolwiek przewoźników w komunikacji miejskiej są specjalne instytucje – najczęściej Zarządy Transportu Miejskiego. Takowego w Łodzi nie ma.
Czym jest Zarząd Transportu Miejskiego? To specjalna jednostka budżetowa, a rzadziej spółka, która została powołana w celu organizowania, nadzorowania i zarządzania lokalnym transportem zbiorowym na terenie danej aglomeracji miejskiej lub miejskiej i podmiejskiej. Niekiedy w kompetencjach ZTM-u leży także prowadzenie inwestycji stricte związanych z tą gałęzią funkcjonowania miast.
Temat przyszłościowego powołania Zarząd Transportu Miejskiego w Łodzi wcale nie jest u mnie nowy. Choć wielokrotnie poruszałem go w gronie znajomych, którzy interesują się tematyką komunikacji miejskiej. To ostatecznie trafił do mojej “ZbiorKomowej” zamrażalki pomysłów na teksty. Teraz czas go odhibernować. Obecny Zarząd Dróg i Transportu – jak sama nazwa wskazuje – łączy dwie funkcję. Pierwsza to pełnienie roli zarządcy dróg publicznych i niektórych dróg wewnętrznych w granicach administracyjnych Łodzi. Druga to rola organizatora publicznego transportu zbiorowego na terenie miasta oraz współorganizatora publicznego transportu zbiorowego na terenie aglomeracji. W uchwalonym w połowie miesiąca budżecie dla miasta na 2015 rok, bieżąca działalność instytucji zamyka się w rocznej kwocie 18 milionów złotych. Daje nam to 1,5 miliona złotych miesięcznie. Za taką sumę wypłacane są urzędnicze pensje, kupowane materiały biurowe, opłacany jest internet i telefony czy paliwo do kilku samochodów służbowych. Jakby nie jest żadną tajemnicą, że dotychczasowa działalność ZDiT to wszelakie dogadzanie kierowcom przy jednoczesnym i ciągłym marginalizowaniu pieszych, rowerzystów, a w szczególności pasażerów komunikacji miejskiej.
Od kilku lat odnoszę takie nieodparte wrażenie, że w Łodzi komunikację dostosowuje się nie do potrzeb mieszkańców. Tylko do potrzeb budżetu, który jest przeznaczany na jej coroczne funkcjonowanie. Przećwiczony już scenariusz pokazuje, że złotówki na zbiorkom topnieją tuż po wakacjach. Do końca roku trzeba jechać na przysłowiowych na oparach, tudzież na ostatnich grosikach. To z kolei oznacza ciecia, wróć! To oznacza optymalizację wybranych połączeń, która ma miejsce co jakiś czas. Wystarczy porównać rozkłady jazdy z 2008 roku z rozkładami z 2014 rok żeby się o tym przekonać. Poważnym minusem u podstaw jest brak systematycznych działań związanych z promocją komunikacji miejskiej wśród kierowców i pasażerów. Od lat w czasie Europejskiego Tygodnia Zrównoważonego Transportu nacisk na promowanie takiej możliwości przemieszczania się jest praktycznie żaden. No dobra, ostatnio na antenie Radia Łódź jest konkurs dla posiadaczy czterech kółek. Do wygrania jest “Migawka” aglomeracyjna na okaziciela, ważna przez miesiąc. Jeśli dobrze policzyłem do rozdania Zarząd Dróg i Transportu przekazał blisko 150 plastikowych biletów. Pytanie – jaki był cel tego konkursu i czy założenia zostały wypełnione?
Kompletnie leży i kwiczy kwestia konsultacji społecznych z mieszkańcami. Pod koniec stycznia 2012 roku komunikacyjni urzędnicy postanowili zapytać mieszkańców – który wariant tramwajowej trasy W-Z będzie najlepszy? Jako jedyny materiał wyjściowy miały służyć niskiej jakości mapki z narysowaną w najprostszym programie graficznym trasą w pięciu wariantach: wariant bez inwestycji (W 0), podstawowy przez Rokicińską i aleją Hetmańską (W 1), przez aleję Włókniarzy i Nowe Centrum Łodzi (W 2), przez Wujaka i Augustów (W 3) oraz przez Puszkina i Przybyszewskiego (W 4). Żadnych przykładowych wizualizacji, żadnych przykładów z innych miast, no kompletnie nic. Tak więc łodzianie – przekonani, że tramwaj zjada dzieci – nie wybrali korzystnych wariantów przez osiedle. Pod koniec lutego 2013 roku ZDiT zaplanował zmiany rozkładów jazdy, które miały obowiązywać od 1 marca. Na linii 59 ilość kursów miała zmaleć z czterech lub pięciu w godzinie do trzech. Z kolei linie 81 i 87 miały kursować w dni robocze co 24 min. Przy okazji chciano pogmerać też nieco w częstotliwości linii 65, 65A, 73 czy 79. Jak tłumaczyli wtedy urzędnicy, wprowadzane zmiany miały na celu lepsze dostosowanie oferty przewozowej do wykonywanych pomiarów napełnień pojazdów. Najwidoczniej te zmiany były tak mega korzystne, że dwa dni później z nich się wycofano. Zresztą tak naprawdę w Łodzi od lat nie było dobrych konsultacji dotyczących komunikacji miejskiej. Nawet bieżące zmiany podawane są nie na kilkanaście, tylko na kilka dni przed ich wprowadzeniem. Potem jakby nie ma się co dziwić, że pasażerowie się dziwią i klną niczym świat stoi.
To co obecnie szwankuje i to co ewentualnie mogłoby się zadziać skłania mnie do wysunięcia propozycji jasnego podziału – na Zarząd Dróg Miejskich oraz Zarząd Transportu Miejskiego. Pewnie zapytacie co taki ZTM Łódź miałby robić? Zaraz wyjaśnię. Opierając się o definicję przytoczoną na początku tekstu, miałby organizować, nadzorować i zarządzać lokalnym transportem zbiorowym w naszym mieście. Chodziłoby przede wszystkim o przygotowanie i wprowadzenie reformy w komunikacji miejskiej w Łodzi na przełomie 2015 i 2016 rok. Mam tutaj na myśli skonsultowane na wskroś z mieszkańcami przebiegi tras autobusów, tramwajów czy nowe i stare lokalizacje przystanków. Powołanie Zarządu Transportu Miejskiego to przede wszystkim zdjęcie wielu ciężarów z MPK Łódź. Rolą przewoźnika (takim jest MPK Łódź) jest jak najlepsze wykonywanie kursów swoimi pojazdami i tak naprawdę na tym powinien się skupić. I nie piszę dlatego, że nasz miejski przewoźnik sobie nie radzi. Idealnie nie jest, ale drastycznie źle też nie. Chodzi bardziej o jasny podział organizator – przewoźnik i skoncentrowanie potrzebnych obszarów temu pierwszemu tak, aby sprawnie tym zarządzał. Taki model funkcjonuje w kliku miastach i jakoś się sprawdza. Dość istotne są też kary – za niewykonane kursy, za spóźnione kursy, za brak czystości. Przy odpowiedniej kontroli można większość z tych rzeczy wyeliminować.
Myślę, że w łódzkiej komunikacji nadszedł już czas na organizowanie przetargów na obsługę linii autobusowych. Przy odpowiedniej i rzeczywistej optymalizacji kosztów, przewozy wewnątrz miasta mogłyby pozostać w powierzeniu MPK Łódź. Jednak wszystkie linie o charakterze aglomeracyjnym powinny być obsługiwane przez zewnętrznych przewoźników. To samo mogłoby dotyczyć zastępczych linii autobusowych (o charakterze długoterminowym), linii szczytowych, stricte dowozowych (do tramwajów) czy częściowo nowych linii miejskich. Taki stan rzeczy uruchomiłby mechanizm zdrowej konkurencji pomiędzy przewoźnikami. Skorzystaliby także pasażerowie. Ważna sprawa to także informacja pasażerska – pojazdowa, przystankowa czy internetowa. Przede wszystkim do uporządkowania jest ta przystankowa. Już nie wiem co jest gorsze – widok obecnej tablicy przystankowej, wyklejanej numerami linii i nazwą przystanku jednostronnie. Czy znaku D-15/D-17, który z racji swojej konstrukcji także jest jednostronnie wyklejany numerami linii i nazwą przystanku. Tylko w tym przypadku za umieszczanie dodatkowych informacji na znaku grożą przecież odpowiednie sankcje karne i finansowe. Czy ZDiT o tym nie wie?! Co do informacji pojazdowej to pomyślałbym czy nie należałby montować wyświetlacza bocznego (wewnętrznego i zewnętrznego) także w części przegubowej.
Warto pochylić się nad treściami prezentowanymi na “choinkach”. Ostatnio zmroziła mnie informacja, że na ulicy Kopernika jeżdżą linie 50, 50A i N2 (kursują od ponad roku po alei Mickiewicza) a po alei Włókniarzy pojadę linią 8 (jest zawieszona). W internecie z kolei brakuje mapy sieci, schematów najważniejszych węzłów przesiadkowych czy bardziej przejrzystszych rozkładów jazdy. Moja propozycja to również przeniesienie działki rowerowej w struktury ZTM. Chodziłoby przede wszystkim o nadzorowanie działania i rozwój systemu Łódzkiego Roweru Publicznego. Ale przecież to także montaż nowych stojaków rowerowych, budowa wielostanowiskowych parkinów B&R (Bike & Ride), wyznaczanie śluz i pasów rowerowych czy typowanie ulic, gdzie można dopuścić kontraruch dla cyklistów. Kluczową sprawą moim zdaniem powinien być mocny, aby nie powiedzieć, że decydujący głos Zarząd Transportu Miejskiego przy inwestycjach komunikacyjnych i rowerowych. W końcu prezydent Hanna Zdanowska powtarza, że komunikacja miejska – w tym między innymi tramwaj – będzie miała w Łodzi już niedługo priorytet. Więc jeśli będzie miała priorytet na ulicach to dlaczego nie miałaby mieć także przy planowaniu inwestycji czy udogodnień dla pasażerów? A wiadomo, że bez względu na to kto by to mówił, to uprzywilejowany transport miejski to ogromny plus dla każdego miasta.
Pewnie po przeczytaniu tego tekstu nasunie Wam się pytanie – a co z tego będzie miał pasażer? Ideą działalności ZTM jest – wybaczcie mi za kolokwializm – robienie pasażerom dobrze. I to pod każdym komunikacyjnym względem. Odpowiednie dostosowanie układu tras tramwajów, autobusów i kolei to jedno. Drugie to tak dobrany rozkład jazdy, który nie pozostawi większego wyboru – auto czy komunikacja, a przynajmniej wywoła refleksję nad możliwością skorzystania z transportu publicznego. Trzecie to przystanki i węzły w takich miejscach, z których korzystać będą ludzie, a nie sarny i zające. Ale żeby i tego nie było mało to dopasowane trasy, z atrakcyjnym rozkładem muszą być obsługiwane najnowszym taborem, w którym sufity nie są skręcane na nity. Na drastyczną obniżkę biletów raczej ów pasażer liczyć nie może, ale żeby wraz z wzrostem cen zwiększał się poziom oferowanych usług transportowych. Jak to wszystko uda się spełnić to niech taki ZTM nie da zimą marznąć podróżnym w pojazdach (ogrzewanie włączane poniżej 0 stopni Celsjusza) a latem gotować się jak w saunie (klimatyzacja włączana powyżej 25 stopni Celsjusza). No i wreszcie żeby cały czas komunikował się z pasażerami, słuchał ich, reagował na bieżące potrzeby komunikacyjne. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to wszystko niesie za sobą ogromne koszty zatrudnienia i wyposażenia. Ale bez tego się nie obejdzie!
Tak więc, Zarząd Transportu Miejskiego w Łodzi to marzenie miłośnika? Niech tak pozostanie, jeśli ma to być kolejny twór, który będzie nie wiedzieć czemu po każdych wakacjach zmniejszał częstotliwość kursowania komunikacji. Albo tłumaczył, że wiata dla pasażerów musi stać kilkadziesiąt metrów dalej od słupka przystankowego, bo tam jest przyłącze energetyczne. Albo wyginał bezsensownie linie zamiast pomyśleć o reorganizacji linii w danym rejonie. Albo nie liczył się z potrzebami transportowymi mieszkańców i z dnia na dzień likwidował kursy dwuwagonowe, zastępując je jednym wagonem. Wówczas tworzenie takiej instytucji nie będzie miało większego sensu, bo będzie tak jak dzisiaj, kiedy organizacją Lokalnego Transportu Zbiorowego w Łodzi zajmuje się Zarząd Dróg i Transportu. Lepiej nadal marzyć i rozmawiać o tym co by było, gdyby w mieście czterech kultur taka instytucja się pojawiła. I co by mogła zrobić, aby łodzianom podróżowało się lepiej tramwajami, autobusami a nawet koleją. Szkoda po prostu marnować publicznych, czyli głównie naszych złotówek na utrzymywanie nowego tworu – ZTM.
A może Zarząd Transportu Miejskiego w Łodzi to komunikacyjna konieczność? Owszem, ale pod warunkiem tego, że prezydent Łodzi Hanna Zdanowska pokaże, iż rzeczywiście jest to dla niej sprawa priorytetowa. Przykro mi to mówić, ale jedna rewolucja komunikacyjna, zmodernizowana Trasa W-Z i 240 skrzyżowań podłączonych do OSSR wiosny w komunikacji nie czynią! Koniecznie trzeba na nowo przeanalizować Studium Systemu Transportowego Miasta Łodzi. Wariant z budową łącznika tramwajowego na ulicy Broniewskiego (od Rzgowskiej do Kilińskiego) ma się nijak do potrzeb mieszańców. Ci m.in. chóralnie wskazywali w konsultacjach do budżetu miasta 2015 potrzebę przedłużenia torowiska na ulicy Rzgowskiej (od ulicy Kurczaki do Matek Polskich). Oczywiście do tego konkretne i zdecydowanie większe złotówki na funkcjonowanie czy organizowanie przetargów na linie autobusowe. Jeśli te wszystkie działania miałby zostać wprowadzone na poważnie i w łódzkim Zarządzie Transportu Miejskiego będą pracować znawcy tematyki komunikacji miejskiej, a nawet jej pasjonaci. Co więcej, jeśli władze miasta same przekonają Skarbnika i Radę Miejską, że trzeba zwiększyć złotówki na komunikację miejską. To mi nie pozostanie nic innego jak trzymać kciuki i dopingować prezydent Hannę Zdanowską w tym działaniu!
Jasne. W połowie tygodnia postaram się już coś napisać, bo do tej pory pobieżnie się z tymi wariantami zapoznawałem.
Prosimy o opinię na temat wariantów komunikacyjnych ZDiT
Rzucę tylko hasłem – "Społeczny zespół ds. przyjaznej komunikacji".
A co do opinii z ulicy – ulica nic nie mówi bo mało kto ma wyobrażenia jak może i powinien działać transport a ludzie przyzwyczaili się do bycia traktowanymi jak śmieci (bo trudno inaczej nazwać nieużywanie ogrzewania czy wypadające kursy bez zastępstwa przy taktach rzędu 20 minut, a przecież MPK/ZDiT mają na koncie jeszcze wiele mniejszych grzechów)
Poza tym zbytnie skupienie się na "ulicy" kończy się tak jak widać – w imię populizmu została rozwalona polityka biletowa (jeśli mieli obniżać ceny, to migawek sieciowych (tu już nie ma z czego – 65 zł/miesiąc miejskiej to śmieszna kwota) i dobówek, nie jednorazówek – te powinny być mało atrakcyjne), co skutkuje mniejszymi wpływami do budżetu i koniecznością cięcia kursów
No i oczywiście kwestia populistycznego trasowania – zbytnie wsłuchiwanie się w "vox populi" musi skutkować zylionem linii z każdego miejsca w inne, żeby pani Bożenka i pan Mirek mogli wszędzie dojechać bez przesiadki (nieważne, że czekając na tę przyjemność 40 minut), tym bardziej że MPK cały czas nie potrafi liczyć koordynacji na sieci i wszystkie linie na odcinku przyjeżdżają w minutowym odstępie, a potem następuje 20-minutowa rozkładowa wyrwa. No ale to może ja jestem zwolennikiem rozkładowego faszyzmu
Kurczę, jak słyszę "wydzielenie z ZDiT komórki transportowej" to wydaje mi się, że chcemy się cofnąć o kilka kroków w tył. Od razu mi się przypomina Wydział Komunalny, których (chyba) odpowiadał wcześniej za transport publiczny.
Jakby słowa wypowiadane we wszelakich kampaniach traktuję z pewną rezerwą. Oczywiście sam przystanek Piotrkowska – Centrum nic nie zmieni, jeśli tramwaje na trasie W-Z po przebudowie przyspieszą o ileś set setnych sekundy. Jakby powołanie ZTM to dla mnie zdecydowanie inne podejście do kwestii organizacji transportu, konsultacji społecznych czy wreszcie słuchania w to co mówi tzw. ulica, a tym przypadku pasażerowie.
A z tym nieudanym dopuszczeniem do głosu społeczników to jakiś konkretny przykład?
Realistyczna wizja "projektu ZTM" to wydzielenie z ZDiT komórki transportowej (plus rozkłady, pewnie bez NR), może dorzucenie dystrybucji i kontroli biletów, dołożenie tam partyjnego kierownictwa z przypadku i zostawienie tego samemu sobie – lepiej nie będzie. Już lepiej zatrudnić kilka osób w obecnej strukturze, niż przewalać kasę na dodatkowych dyrektorów.
Rewolucja "od góry" o tyle nie ma sensu, że nawet w kampanii wyborczej bardziej była mowa o wodotryskach niż o podstawach przyciągających ludzi do komunikacji (czas przejazdu, częstotliwość i równe takty, komfort termiczny, niska podłoga, wreszcie nowe tramwaje i lepsze zagospodarowanie taboru, może też nowa siatka autobusów). Nie będę narzekał na (nieco zbyt megalomański) DTC z tunelem, ale ładna wiata nie sprawi że ktokolwiek przesiądzie się z auta do wysokopodłogowego, zimnego tramwaju jeżdżącego co 20 minut, nawet jeśli ta "przyjemność" kosztuje miesięcznie mniej niż bak paliwa.
Faktyczną zmianą byłoby wsłuchanie się w opinie ludzi i zwłaszcza społeczników i dopuszczenie ich do głosu, ale ostatnio coś takiego zakończyło się fiaskiem.
Przecież nigdzie nie napisałem, że zmiana nazwy zmieni wszystko. Ale trudno jest mi uwierzyć, że coś się nagle zmieni jeśli nic nie zmieniało się przez lata. Znaczy zmieniało się – na gorsze.
ZTM miałby przynieść wszystkie te cechy i zachowania, które należą do normalnie działającego organizatora transportu publicznego w miaście. Do tego – jak pisałem – ludzie, którzy wiedzą i chcą "robić" komunikację w mieście.
To nie nazwa czy wielkość jednostki są problemem, problemem jest rozmycie kompetencji i bardzo niska decyzyjność obecnego ZDiT-u (patrz autobusy wysokopodłogowe – w Warszawie nie jeździły w weekendy już kiedy stanowiły ok. 15% taboru, u nas od dawna stanowią mniej niż 10%, a rezerwa niskich przegubowców jest olbrzymia (ok. 100% planu), ale MPK twierdzi że rzekomo nie da rady operować przy 100% rezerwie, a ZDiT nic z tym nie robi)
Są dwie drogi wyjścia z tej sytuacji
1) Kompletna integracja MPK z ZDiT – mamy w tej chwili jednego przewoźnika (i 2 słabe linie obsługiwane przez drobnicę, nieważne czy będzie miała umowy z ZDiT czy ZDiTMPK), nie ma planów dokupywania brygad w ramach przetargu (a szkoda, bo prywaciarza można by chociaż kontrolować), a przynajmniej byłby jeden odpowiedzialny podmiot a nie ping-pong pomiędzy najgorszym przewoźnikiem komunalnym w Polsce, a jednym z najgorszych organizatorów
2) Wprowadzenie pełnego podziału kompetencji – przerzucenie do ZDiT pełnej obsługi rozkładów (to zaraz ma się stać), przystanków, nadzoru ruchu, naprawa umowy wieloletniej (z wprowadzeniem możliwości normalnej kontroli i drastycznego karania), dokupywanie brygad w przetargu (prywaciarz operuje na podobnych formach dzierżawy/leasingu taboru jak MPK, ale robi to zwykle taniej, lepiej i można mu narzucać cywilizowane standardy). Może przy okazji udałoby się jakoś sensownie włączyć kolej do transportu (pod)miejskiego (jak tam "wspólne bilety droższe o złotówkę", sprzedało się chociaż 200?)
Jeśli przejście do pełnego gwariantu 2 wiązałoby się z wydzieleniem jednostki transportowej z ZDiT, proszę bardzo, ale jeśli "ZTM Łódź" miałby być taką samą paranoją, to może lepiej zostańmy przy tym, co jest.
Właśnie, pada dobre stwierdzenie – mniej lub bardziej zgodny z przepisami. Naprostowanie tej sytuacji byłoby dobrym powodem zmian w informacji przystankowej – tej we wiatach oraz tych na słupkach. Bo kluczem jest właśnie rzeczony znak.
"Przede wszystkim do uporządkowania jest ta przystankowa. Już nie wiem co jest gorsze – widok obecnej tablicy przystankowej, wyklejanej numerami linii i nazwą przystanku jednostronnie. Czy znaku D-15/D-17, który z racji swojej konstrukcji także jest jednostronnie wyklejany numerami linii i nazwą przystanku. Tylko w tym przypadku za umieszczanie dodatkowych informacji na znaku grożą przecież odpowiednie sankcje karne i finansowe."
Jedno i drugie to ten sam znak drogowy, mniej lub bardziej zgodny z przepisami. Te nowe (choć, nie wiedzieć czemu, przy miejskich inwestycjach stosowane tylko w niektórych przypadkach, nie uwzględnione też w konstrukcji słupków przy wiatach secesyjnych, gdzie stosuje się stary wzór) spełniają przepisy dużo lepiej niż te stare – mają przepisowy kształt i wykonane są z odpowiedniego, odblaskowego materiału. Jedyne odstępstwo od przepisów w ich przypadku to te wyklejone na tarczy napisy, które prawidłowo powinny znaleść się na tabliczce pod znakiem.
Jeśli przyjmiemy z kolei, że te stare tablice nie są znakami drogowymi – to jeszcze gorzej, bo ustawianie przy jezdni przedmiotów przypominających znaki drogowe jest zakazane.